Bez kategorii

(archives)

Benzyna na kartki II

– Ludwik Perney

Odkąd umarłeś, właściwie się nie odzywasz,
może poza wyjątkiem rok czy dwa temu
gdy zapytałeś, co jeszcze można było zrobić.

Gdziekolwiek się spotykamy, jesteś zawstydzony,
myślami nieobecny – zupełnie jak ostatnim razem:
ze trzydzieści lat temu, gdy spojrzeliśmy na siebie

w kabinie Nyski. Ładowaliśmy maliny,
a przy okazji opowiadałem twoim kumplom,
co czeka ich w kolejnych dekadach.

Spojrzałeś mi w oczy – byłeś zawstydzony,
nieco nieobecny, jakby wcale cię tam nie było;
odkąd umarłeś, właściwie się nie odzywasz

Grymas

– Ludwik Perney

Ojciec jest chory już kilka lat – wystarczająco długo
– choroba stała się jego częścią. Kilka uśmiechów,
kilka spojrzeń, grymasów – w tym jeden nowy.
Wpadnę do ciebie w weekend, tato, wyślij adres.

Ojciec uśmiechnięty, świetnie spędziliśmy czas,
nowy dom schowany w lesie, mały, jednak
za każdym pomieszczeniem kryje się kolejne.
Kto będzie malował te wszystkie deski, tato?

Piliśmy herbatę, spojrzał mi w oczy i spytał,
czy na pewno nie dało się zrobić więcej,
w końcu jestem jego synem, on moim ojcem.
Robiłem co mogłem, tato, nie mam pewności.

Znów jest pogodny, pokaże mi budkę lęgową
dla nietoperzy. Telefon tu nie ma sygnału,
dzicz! śmieje się, da się coś z tym zrobić?
Nie, tato, nie da się, jesteś poza zasięgiem.

Prokreacja

– Ludwik Perney

Jest gorąco, bardzo gorąco, ale zaprawdę
powiadam ci: będzie zimno, bardzo zimno.

nasze ciała leżą na skale rozgrzanej słońcem,
na ziemi spękanej ukropem, obok ogień

trawi martwe ciało drzewa, podnieca się,
piecze żywe ciała ziemniaków

Jest zimno, bardzo zimno, zaszło słońce,
ale, wierz mi, już rano będzie skwar;

nasze ciała kostnieją, drżą, kurczą w sobie;
ciało drzewa zmieniło się w proch

ogień przeminął, bulwy ziemniaka
nie dadzą już życia

Rozmawiamy o cieple, o żywych ciałach
gorących kobiet, o zimnej wódce,

dlaczego jestem – na skale surowej
góry w Omanie? Dlaczego drżę?

co odpowiem na to pytanie zasypiając
w ciepłej pościeli we własnym łóżku?

Kuny, szyszki, brandy

– Ludwik Perney

Rozumiem cię, Mick, gdy tracisz oddech, rozumiem,
nie wyłączyłem światła w letnim domu (Mick jest
postacią „Młodości”, udaję, że z nim rozmawiam),
tracisz oddech przy bogini piękna, ja wobec Agni

– nie wyłączyłem światła w letnim domu, pomyśl,
kilkaset kilometrów stąd iskry spływają jak krople
moczu przez twoją prostatę – żywym ogniem.
Napijmy się brandy, ustalmy, potrzebujesz jej?

Potrzebuję letniego domu? To nie moja miłość,
Mick, Brenda nie należy do ciebie, a gdy odejdzie?
Co jeśli zapłonie letni dom? Kuny uciekną z piskiem,
spalą się szyszki w kieszeniach kurtek i płaszczy ojca!

Dramat chłopaków w baraku

– Ludwik Perney


Rickiemu, Diatłowowi i wszystkim,

którym zmieniają się perspektyki

Pięćdziesiąt siedem lat po ciszy na Przełęczy Diatłowa
polska ekspedycja udała się do chaty w Gorganach
snuć przypuszczenia o życiu i powtarzać pewniki o śmierci.
Jedno jest pewne, powtarzali, a właściwie powtarzaliśmy,
było ich dziewięciu, tak jak i nas, było im zimno, tak jak i nam.

Pięćdziesiąt siedem lat po ciszy na Przełęczy Diatłowa
polska ekspedycja ścina żywe gałęzie świerków,
żywica lepi się do dłoni, piła straciła wiele zębów,
piec nie ma cugu, łóżko nie mieści dziewięciu osób,
wygasły świeczki, wódka nie przestaje się kończyć.

Pięćdziesiąt siedem lat po ciszy na Przełęczy Diatłowa
polska ekspedycja wtula się w siebie na deskach łóżka,
czaszki trzeszczą od myśli, butelki brzęczą od pustki,
pomidor zamarza na parapecie. Każdy z nas postanawia:
skończę gimnazjum, ożenię się z Lucy, zadbam o Trinity.

DSCF0801
Fotografia: Natalia Sobocka

Przeprowadzki

– Ludwik Perney

Stoję w wąskim korytarzu między bliskimi noworodków,
bliskimi świeżo zmarłych, oraz tymi, którzy planują się pobrać.

Nerwowa urzędniczka o aparycji, tembrze głosu i mimice
zdradzającej notoryczny brak orgazmu, sprawia wrażenie,
że czas zatrzymał się trzydzieści lat temu. Sięgam jeszcze dalej.

W zamęcie cudzych myśli o narodzinach, śmierci, małżeńskim seksie
przekazuję moje: córki zmarłego w roku osiemdziesiątym dziadka
chcą przenieść jego szczątki do grobu babci.

O marni ludzie, zjadacze chleba, który z was
dorówna romantyzmem parze przetrawionych zwłok?

O dziadku, wiem jak jest z kobietami
– czy aby na pewno stoję przed właściwymi drzwiami?

Imigranci – śniadanie z Poliną Semionovą

– Ludwik Perney

Rozczula cię ciało dziecka ułożonego twarzą w piach
– ukołysały je fale, a reporter czule przeniósł w dobry kadr.
Egipski bogacz nazywa grecką wyspę jego imieniem, Polo.

Boisz się muzułmańskiego młodzieńca – jego ciało jest żywe,
jego ciało jest silne, jego ciało głodne, jego ciało spragnione;
a modlitwy gorące. Wybłaga twój dom, kolację i nagość.

A twoja nagość, imigrantko z Rosji, jest głodna modlitw
– powinny muskać skórę, ślizgać się po każdym z żeber.
Prosimy o gorące wyspy, o dziury w węgierskim płocie.

Modlitwa prowokuje cuda. Jedyny Boże, który obiecujesz
najnowszy playstation, śmierć wrogów, rozkoszne dziewice,
oddam kanapkę z kozim serem bez laktozy, podaruj ją Polinie.

Synowie, córki, węże

– Ludwik Perney

Dzień dobry, Shakin’ Dudi, łysa głowo i kurtko ze skóry węża,
mam lewą rękę i prawą rękę, idziesz do kościoła, a ja sadzę,
mógłbym nic nie robić, lecz wziąłem się do roboty, spójrz na drzewka.

Spulchniam ziemię, mieszam z torfem, sypię nawóz,
obficie podlewam – jakbyś było córką, jakbyś było synem.

Módl się, Shakin’ Dudi, świat potrzebuje modlitwy, Polsce jej trzeba,
Śląsk jest głodny, Jaworze chce dobrego losu, nasza ulica chodnika,
moglibyśmy nic nie robić, lecz niech ktoś weźmie się do roboty.

Wbijam palik, żeby wiatr cię nie złamał, podłoże sypię korą,
obficie podlewam – jakbyś było synem, jakbyś było córką.

Dzień dobry, Shakin’ Dudi, łysa głowo i kurtko ze skóry węża,
mam lewą rękę i prawą rękę, wracasz z kościoła, ja już kończę,
jest niedziela, ale nie zamierzam święcić, zabrakło mi torfu.

Kilka zdań o Jezusach

– Ludwik Perney

1.
Oslo jest piękne. Są tacy, którzy wierzą,
że dla norweskich fiordów ocalono Ziemię.
Słońce zagląda tu rzadziej, bo ceny
mnoży się razy dziesięć. W cieniu
najczęściej nadaje się imię
Mohammed.

2.
Jezusa zabili Żydzi – spełnili wolę Boga
– konał na palu, aż przebito mu serce.
Wtedy Bóg przebaczył Adamowi.
Jezus był Żydem, Bóg był Jezusem,
Adam zjadł jabłko.

3.
Najsmaczniejsze owoce są na Dominikanie.
Chłopiec wgryza się w słodki miąższ papai
– czyż nie wygląda bosko?
Tam gdzie słońce świeci bez wytchnienia,
chłopcy noszą imię Jezus.

4.
Oslo wreszcie wypełnia się światłem,
(Jezus oblizał usta i znieruchomiał
– to nie jest sok papai!)
miasto otoczyła ledowa łuna.
Mohammed odkrawa warstwę mięsa.

Dziękuję Markowi i Eli za pomocne uwagi :)

Matrioszka, dni płodne

– Ludwik Perney

Historia o historii zaczyna się w środku
– nie dowiesz się, dlaczego w tramwaju
i dlaczego tramwaj jedzie korytem rzeki.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój jest bezużyteczny jak wyrwany język,
jedziesz tramwajem i to trzyma się kupy.

Dom, w którym jesteś, przechyla się, trzęsie,
płytę tektoniczną złożono akustyce w ofierze
koncert grzmiał całą noc, brzmiał świetnie.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój bezradny jak skrzela ryb na piasku,
wszystko sie trzęsie, tak już jest i tak będzie.

Koncert skończył się w środku, to był sen
i już pora go opowiedzieć. Póki tu stoisz,
pal papierosa i potakuj ze zrozumieniem.

Historia ma swój sens w miejsce twojego,
twój – porażone oko wtoczone w ciemność.
Ściany walą się, lecz nie zawalą, gdzie jesteś?

poezja, wiersze, proza, wydawnictwo literackie