O, mamo, chrząstki łączące płaty czaszki
wciąż się nie zrosły, a w głowie roją się
dziki – widzę długie szare szczeciny, mokre ryje
– węszą nienażarte przed moimi stopami,
szukają bulw, soczystych korzeni, może trufli,
rozpychają się, uderzają racicami w skronie,
wbijają szpile w oczy, w gardło wsuwają chwost.
Kwasoród opadł gdzieś niżej, muszę oddychać,
a w płucach wiją się węże. Nabieram powietrza
ostrożnie, żeby żadnego nie ścisnąć, ostrożnie
stawiam też kroki, żeby niczego nie kopnąć
– o, mamo, żrą mnie prymitywne świnie.
Fajny wiersz. Pamiętam, bardzo mnie zaskoczył. Pozytywnie zaskoczył.
Czekam na Twoją książkę.
Pozdro )))
Mnie też zaskoczył i ja tez czekam ;-)
Dzięki, Marek!