Odwracam się, ale obok nikogo nie ma – obojętnie
czy jestem wzruszony, spokojny, czy kpię – zostaję sam.
To pewnie te zbyt mocno unerwione palce. Wsadzam je
w wytrawiony oczodół, przesuwam po żebrach
– chcesz, mogę wystukać rytm. Będziemy się w nim kołysać.
Ulegniemy aurze lekkiego wiatru i czerwonych blasków
płomieni odbijających się od skał; zaśniemy
z poczuciem nowej religii starej jak świat.
Obudzę się w mokrym śpiworze, zmarznięty
– jak przystało – na kość. Nie będzie za mną nikogo,
komu mógłbym wsunąć dłoń w ciepłą ranę.
[audio:Apokryf-z-Czermnej.mp3]
czyta Maciek Doryk
Coś z wpisywaniem masz problemy. Jeden mój wpis skasowało. Zobaczymy, jak będzie z tym.
:-) oj ja tu muszę zatwierdzać wpisy – taka cenzura, ale pewnie da się to zmienić :-)
Oj Panie Ludwiku > Jeśli Byłeś w Czermnej i nie zajrzałeś do mnie masz przechlapane !!! . Toż to dwa kroki niemal za progiem moim . A jeśli wolisz w śpiworze moglibyśmy u mnie pod rozłożystą lipą lub śnieżną czeremchą . Serdecznie z Kotliny
:-) Witam!
W Czermnej byłem, ale wieki temu :-)
ale do Kotliny mam plany zajrzeć na motorze :-)
Chętnie bym wpadł na kawę o ile bywasz w domu… bo do szpitala mam nadzieję, ze jednak nie ;-)
Bywam Ludwiku , czasami :) daj znać jak będziesz w pobliżu